Wprowadzamy rzecz nową. Oto w cyklu „Grażyna gotuje po kujawsku” będziemy zamieszczać teksty blogerki kulinarnej – Grażyny Cholewickiej. Teksty będziemy zamieszczać raz w miesiącu. Inauguracyjny odcinek dotyczy Świąt Wielkanocnych, które w tym roku należą już do przeszłości, ale przeczytać zawsze warto. Zatem – do dzieła.

Pochodzę z dużej rodziny , w której zawsze celebrowało się święta, również pod względem kulinarnym. Pomagałam Mamie w przyrządzaniu świątecznych potraw, wiele z tego zapamiętałam.
Szynka (tradycyjna „szara” kujawska, z kością macerowała kilka dni w solance się przed gotowaniem.
Największa frajda była przy robieniu białej kiełbasy. Praca przy mieleniu była ciężka, toteż mielili na zmianę Rodzice a ja w tym czasie zajmowałam się przyprawami – kroiłam drobno czosnek i rozcierałam go na desce z solą. Mieliłam też w młynku pieprz, bo tylko ziarnisty był dostępny. Sporo tego musiało być , bo pamiętam , że wyrabiało się masę mięsną w małej wanience ! Nad przyprawianiem czuwała Mama – dodawała po trochu soli, pieprzu, czosnku, majeranek brała z ususzonego zwitka, który wisiał w spiżarni , kruszyła i przesiewała w rękach . Dodawała też trochę zimnej przegotowanej wody, żeby masa się lepiej wyrabiała, pilnując przy tym, żeby nie było jej za dużo- bo kiełbasa będzie „jak ze sklepu” !
Potem na maszynkę nakładało się lejek i nadziewało kiełbasę w jelita przygotowane przez rzeźnika. Ja kręciłam maszynką a Mama pilnowała nadziewania, przekręcając co jakiś czas zgrabne pęta i pilnując, żeby była dobrze ubita.
Część kiełbasy lądowała w słoikach do zawekowania. Taką kiełbasę zajadało się do chleba, smarując wytworzonym podczas gotowania smalcem i wyjadając ze słoika smaczną galaretę.
Do słoików kładło się też bigos ugotowany na mniej atrakcyjnych kawałkach mięsa.
Górne części wieprzowych nóg peklowało się na golonki, gotowane potem w kiszonej kapuście, a z dolnych Mama robiła pyszną galaretę. Gorąca galareta również lądowała w słoikach, a przed Wielkanocą, do święconki, była rozgrzewana i przekładana do formy od babki, żeby po wyjęciu z niej pięknie się prezentowała na świątecznym stole.
Najgorętsze przygotowania odbywały się w Wielki Piątek. Mama wyjmowała z solanki wielką szynkę, z kością i skórą i wkładała ją do specjalnego dużego garnka ( zwanego sagankiem). Gotowała ją z przyprawami a zapach rozlegał się po całym domu. Próbowała widelcem, czy szynka jest ugotowana, po czym studziła ją w wywarze, w tym samym garnku.
Po południu piekło się ciasta. Mazurków u nas na Kujawach nie znano, za to był sernik według rodzinnego przepisu, tort udekorowany w motywy palemek i przede wszystkim drożdżowa babka.
W sobotę od rana dalej trwały przygotowania. Wczesnym rankiem razem z siostrami farbowałyśmy jajka – i w kupionych barwnikach i w łupinach cebuli – na tych właśnie po ostudzeniu wyskrobywałyśmy wzorki grubą igłą. Mama dekorowała tort różową masą a na wielkiej szynce robiła smalcem napis „Wesołego Alleluja” i rysowała palmy.
Ja , jako najmłodsza, miałam za zadanie wyprawy do sąsiadek. Do jednej, pożyczyć drewnianą formę do baranka z masła ( trudno je było kupić), potem szłam do sąsiadki , która miała w swoim ogrodzie bukszpan. Robiła z niego nieduże wiązanki , układała w misce z wodą i rozdawała znajomym, przyjmując w zamian tylko życzenia wesołych świąt.
Produkcję baranka zawsze obserwowałam z fascynacją. Mama najpierw grubo nacierała foremkę solą, wkładała do jednej połówki kostkę masła, przykrywała ciasno drugą i zanurzała formę w misce z zimną wodą. Trzeba było odczekać jakiś czas, żeby sól się wypłukała , foremka podchodziła wtedy do góry i baranek w całej swej okazałości wychodził bez szwanku z otwartej formy. Moim zadaniem było jego przystrojenie.
Dekoracja stołu była prosta – biały nakrochmalony obrus, na nim potrawy przyozdobione zwiniętymi białymi serwetkami z papieru i zielonymi gałązkami bukszpanu. Same dania były bardzo dekoracyjne. Na środku stołu , na wielkim półmisku stała udekorowana szynka z napisem Wesołego Alleluja, opleciona pętami białej kiełbasy. Obok- duża babka drożdżowa posypana cukrem-pudrem i wiosenny tort z różową masą. Kolorowe jajka w koszyku, okrągły chleb wystany rano w kolejce w piekarni, galareta z nóżek zastudzona w formie od babki, chrzan i sól w małych pojemniczkach.
Całość uzupełniały zdobyte z trudem pomarańcze i – dla każdego słodki prezent od zajączka. Były to ułożone w papierowych koszyczkach czekoladowe kurczaki lub zające zakupione w jedynym prywatnym sklepie w Inowrocławiu przez tego z rodzeństwa , który dojeżdżał tam do średniej szkoły. Uzupełniały je kolorowe i czekoladowe cukierki- jajeczka.
Po południu w sobotę zbierałyśmy się z Siostrami wokół kuchennego stołu i robiłyśmy wielką michę jarzynowej sałatki dla całej rodziny.
Niedzielne śniadanie zaczynało się dzieleniem święconym jajkiem, oczywiście tym czerwonym. Jajka były i na zimno ( te kolorowe, poświęcone) i na ciepło, ugotowane w łupinach z cebuli. Moi bracia urządzali sobie turnieje, kto zje więcej jajek albo plastrów szynki, odkrawanej z całości na wielkim półmisku. Była i też biała kiełbasa, tak samo na ciepło i na zimno , bigos oraz pasztet. Z dodatków był chrzan, domowa ćwikła z chrzanem ze słoiczków w piwnicy i majonez, ukręcony przez najstarszą siostrę.
Po tak obfitym śniadaniu obiadu się nie gotowało – kto był głodny w porze obiadowej mógł sobie podgrzać białego barszczyku i zjeść go z jajkiem lub kiełbasą, albo podsmażyć sobie plastry peklowanej szynki.
Tort, sernik i babka były na podwieczorek. Czasem się na niego spóźniałam, bo wczesnym popołudniem zbierała się nasza paczka na podwórku i często padało hasło – idziemy na fiołki ! Rosły one w dość odległym parku nad jeziorem, była więc to dłuższa wyprawa.W ferworze zbierania zapominałyśmy często o naszych niedzielnych białych rajstopkach i ku utrapieni mam, wracałyśmy z zielonymi kolanami. A Wiziru wtedy nie było, proszek ixi nie zawsze sobie poradził…
Staram się przenieść te tradycje do mojego domu. Tak samo, w piątek piekę ciasta, gotuję peklowaną szynkę ( mniejszą, bez tłuszczowej otoczki), w sobotę z córkami maluję jajka, robię baranka z masła i szykuję święconkę do koszyczka, na obiad w sobotę jemy biały barszczyk na wywarze z szynki a galaretę z nóżek zastudzam w foremce od babki. Czasem nawet udaje mi się zaciągnąć rodzinkę na spacer nad rzekę na fiołki…
Przede wszystkim jednak robię tradycyjne wielkanocne dania, takie jak moja Mama. Miło mi pomyśleć, że u mojego Rodzeństwa jest podobnie, że o tym samym czasie zajadamy świąteczne przysmaki rodem z rodzinnego domu.
Grażyna Cholewicka